Wszyscy jesteśmy kanibalami

Data:
Ocena recenzenta: 7/10

Meksykański film o rodzinie kanibali to niespotykany miks horroru, dramatu i komedii wymykający się łatwej klasyfikacji. Warto go jednak obejrzeć, bo jak rzadko który film grozy zostawia po sobie więcej pytań niż odpowiedzi.


Prawda, że sympatyczna rodzinka?

W centrum handlowym umiera ojciec rodziny. Dziwkarz i kanibal. W kieszeni jego kurtki policja znajduje palec. Brzmi jak historia z "Daily Mirror" i nie zdziwiłbym się gdyby tego typu gazetowy news stał się inspiracją dla Jorge Michel Grau w jego pełnometrażowym debiucie.

Ojciec zdobywał pożywienie. Jest więc problem - kto przejmie rolę żywiciela rodziny. Czy będzie to najstarszy brat, Alfredo -- nieco zbyt romantyczny jak na okrutnego zabójcę? A może brat młodszy, bardziej porywczy, nie zważający na kodeks honorowy nowoczesnego kanibala, który lansuje z uporem matka? Jest jeszcze siostra, Sabina, najbardziej praktyczna z ich wszystkich. Sugeruje proste rozwiązania, jak mordowanie i konsumpcję włóczących się po ulicach prostytutek, które są najłatwiejszym celem.

Wszystko to dzieje się bardzo na serio. Być może dlatego właśnie wątek śledztwa prowadzonego przez meksykańskich policjantów-nieudaczników, przeplatający się z wątkiem rodzinnym, postanowiono sprowadzić do groteski. Jest więc raz poważnie, raz zabawnie, a raz strasznie, bo reżyser nie oszczędza nam również krwawych scen mordów, szczególnie w drugiej części swojego dzieła.


Miriam Balderas jako Sabina

O co więc chodzi w "Jesteśmy tym czym jemy"? Czy to tylko prosta historia o ludziach-potworach (jak sama nazywa swoją rodzinę matka), żerujących na podobnych im wyrzutkach z najniższych warstw społecznych? Skąd jednak prowokujący tytuł, którego dosłowną interpretację sugeruje niechęć matki do mordowania "dziwek i pedałów"? O co chodzi z rytuałem, którego dopełnienie ma sprawiać, że problemy na jakie naraża się rodzina znikają wraz z konsumpcją ciała ofiary? Mogą to być zwykłe luki fabularne, do wyjaśnienia w drugiej części, którą nieśmiało sugeruje ostatnia (wybitna! widzę tu inspirację "Zombie pożeracze mięsa") scena. Wydaje się jednak, że Grau prowokuje świadomie i chce swoim filmem (pokazywanym w tym roku m.in. w Cannes i na NYFF) przede wszystkim wywołać dyskusję, co niniejszym mu się udało.

A teraz muszą was przeprosić -- pędzę do Złotych Tarasów na jakiegoś fast fooda, którego zjem ze smakiem czekając na następny seans WFF: film o morderczej oponie.

"Somos lo que hay" to po hiszpańsku: "Jesteśmy tym co jest". Nie jestem przekonany, czy tłumaczenie "Jesteśmy tym co jemy", które sugeruje interpretację o zmienianiu się w to, co się zje, jest odpowiednie. Ale filmu nie widziałem - może z kontekstu rzeczywiście "Jesteśmy tym co jemy" jest dobrą interpretacją hiszpańskiego tytułu. Po angielsku przetłumaczono to jednak inaczej: "We Are What We Are", co ma zupełnie inną interpretację.

Jasne, najlepiej nie wyjaśniajmy niczego. Dzięki temu intelekt widza, nawet gdyby chciał się wysilić i rozpracować, o co kaman, nie będzie miał szans. Coś takiego zrobiono chyba w [REC] i świetnie działało, nie?

Warto też jako głównych bohaterów przedstawić widzowi troglodytę, mięczaka i dwie niesympatyczne baby. Bohaterowie "Zombie Flesh Eaters" też byli tacy sobie, a to przecież klasyk, warto opierać się na klasykach.

Dramat rodzinny polega głównie na wrzaskach matki, że synowie nic nie rozumieją (to tak jak ja) lub burczeniu, że trzeba zjeść panienkę lekkiej konduity (nie wiadomo, co im przeszkadza w pochodzeniu mięsa).

Policjanci byli zabawni jak kawałek schabowego a ostatnia scena omal nie zabiła mnie deja vu, bo jestem przekonana, że to albo coś podobnego widziałam już sto razy.

Oj tam, nie w humorze byłaś i tyle :>

Mnie się wcale bohaterowie nie wydali antypatyczni. Może nie aż tak, że, parafrazując "Urodzonych morderców", gdybym był kanibalem byłbym taki jak oni, ale też nie odrzucało mnie jakoś na ich widok i kibicowałem im żeby te paskudne prostytutki i leniwi gliniarze ich nie dopadli. Pewnie jestem dziwny.

Przemówił do mnie klimat filmu, byłem ciekaw co będzie dalej a sam fakt, że istnieje wiele opcji interpretacji oceniam jako duży plus filmu.

Byłam nie w humorze. Kibicowałam krwiożerczym dziwkom, żeby zabiły ich wszystkich. ;) Jak w "Sin City".

No i nie najgorzej sobie dziwki poradziły, w sumie. (Że co, że spoiler? Sorry!). Ja w zasadzie do teraz nie wiem, czy ten film traktować na serio, czy nie, więc jeszcze sobie nie wyrobiłem opinii - a skoro tak, to już sobie pewnie nie wyrobię. Jakkolwiek akurat niewyjaśnianie mi się podobało, bo w sumie od początku się czuło, że akurat tzw. "rozwiązanie tajemnicy" w tym filmie nie ma znaczenie.

Also, nie wierz IMDb, Michuku, siostra nazywała się Sabina. Also 2: "po żeracze"? ;) Also 3: przeczytajcie sobie tę dłuższą z 2 recenzji użytkowników na IMDb, a zwłaszcza od ostatniego dłuższego akapitu do końca. To się nazywa interpretacja.

Dodaj komentarz